Obserwatorzy

Translator

wtorek, 21 grudnia 2010

Załamanie (?)

Witam po kilku dniowej przerwie.

Dni były obfite w wydarzenia.

W sobotę, jak Polska długa i szeroka - odbywał się wielki rajd po sklepach. Mój był troszkę nietypowy od innych. W ulubionym szmateksie udało mi sie upolować śliczny gliniany dzwoneczek. Zagruntowałam już go, żeby w przyszłości zadecoupage'ować, ale ponieważ w poniedziałek wpadły mi na chwilę książki o Tildzie, więc może zrobię z niego coś w tym stylu? Zobaczymy.

W niedzielę piekliśmy pierniczki według przepisu Kathryn. Już wiem dlaczego Twoj córeczka bardzo lubi podjadać surowe ciasto. Mam to samo :) Nawet moja trzyletnia H. zaczęła mnie już upominać, że nie wystarczy do pierniczków :) A oto część naszej twórczości:


Przepraszam za słabą jakość zdjęcia, ale robiłam je w dużym pośpiechu. Niedziela minęła więc pracowicie i ... apetycznie.

Kłopoty zaczęły sie w poniedziałek, gdy M. zciągnęła ze stołu pudełko z małymi aniołkami, które A. miała jutro zanieść do przedszkola. No i po zawodach :(. Kilka aniołków uległo mniejszej lub większej destrukcji i mój plan wrócił do punku wyjścia. Pozostałe aniołki A. podaruje dzieciom z sąsiedztwa i najlepszym koleżankom. Oczywiście, wypadek nie nastroił mnie pozytywnie :( Zwłaszcza, że wśród nich był też nowy, nie pokazywany tu jeszcze, zimowy aniołek z mufką. Prawie już ukończony, tj. pomalowany (brakowało mu tylko buzi i oczek) i częściowo polakierowany. Bardzo mi go szkoda. Może jeszcze kiedyś ulepię podobnego...

Z kolei dziś H. wylała dziś na podłogę spory słoiczek z różową farbą, i też miałam zagłostkę jak to szybko posprzatać i jednocześnie nie pozwolić M. "wytarzać się" w tej wielkiej plamie. Ale jakoś dałyśmy sobie radę :)

Załamanie dopadło mnie, gdy pooglądałm sobie inne blogi i zobaczyłam piękności które potrafią wyczarować inne ręce. Moje aniołki wydają mi się przy tym jedynie powielaniem schematu i na pewno daleko im do sztuki wysokiej (jakby powiedziały moje znajome Czarownice :).

Ale nie upadłam całkiem na duchu. Doszłam szybko do wniosku, że u innych mogę czerpać inspiracje, a fajniejsze twory może przyjdą z czasem. W efekcie w piekarniku jest już nowa skrzydlata postać,czrobiona z myślą o pewnym panu.
A na pociechę zawsze spoglądam przez okno na mojego kolegę - świerka, który z roku na rok robi się coraz większy i piękniejszy. Zwłaszcza zimą. Mam dzięki niemu odrobinę Zakopanego przez domem :)


Pozdrawiam 

wtorek, 14 grudnia 2010

No i po ptakach...

W poprzednim poście pochwaliłam się, że ulepiłam kolejnego masosolnego anioła - lekarza, a tu klapa. Pisząc posta, przegapiłam to, że moje kochanie dołorzyło do pieca (moje anioły wypalam w kuchni węglowej) i podniosło temperaturę. W efekcie aniołek trochę zamienił się w murzyna :) :) A aureolkę uszkodziło porządnie, tak, że musiałam ją zeskrobać. Mogłabym go wyrzucić, ale bardzo mi się podoba. Chyba nawet bardziej niż przedtem.
Jutro zamieszczę jego fotki - bardzo przepraszam ,ale dziś jestem już bardzo zmęczona, bo najpierw załamałam się tym niepowodzeniem, ale potem dodało mi ono energii i już ulepiłam nowego Położnika, Położną oraz małego aniołka - choinkowego, dla A. do przedszkola (jeśli uda mi sie je wszystkie ulepić i pomalować przed ostatnim dniem przed feriami).

 Przy dokładniejszych oględzinach, okazało się, że jeszcze spora część jednego ze skrzydełek została uszkodzona. Zastanawiam się, czy gdyby dolepić brakujące części i upiec go ponownie - da radę uratować moją pracę? W sumie warto spróbować, bo przecież aniołek i tak prawie nadaje sie do wyrzucenia.
A oto nowa para aniołków - położników:

 Razem z tym maluszkiem, wygladają jak jakaś rodzinka :) Przedstawię je jeszcze raz gdy już je pomaluję.


Pozdrawiam

Nie tylko w świątecznym klimacie

Przygotowania do Świąt nadal trwają, choć i tak się nie wyrobię ze wszystkim, z czym bym chciała. Ja to już tak mam, że żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik, musiałabym wysłać dzieci w kosmos i sprowadzić je dopiero na kolację wigilijną. Wtedy na pewno zdążyłabym wszystko posprzątać (i nikt by tego nie rozrzucił na nowo! po pięciu minutach) i wykonałabym wszystkie ozdoby tak, jak tego chcę (bo nikt by mnie nie odrywał od pracy, np. w połowie lepienia anioła z masy solnej). Czy Wy też tak macie? J. pociesza mnie, że to tylko dopóki dzieci nie wyrosną, ale ja jestem na etapie niańczenia jakiegoś malucha już piąty rok, a zanim M. osiągnie jako-taki kontakt z rzeczywistością - minie kolejne 5 lat, ale wtedy A. wkroczy w wiek dojrzewania i pewnie wogóle przestanie sie do mnie odzywać. Ach... Dzieci. Źle ich nie mieć, ale i z nimi czasem ciężko wytrzymać.
Ale na szczęście udało mi się co nieco zdziałać w materii estetyczno - handmade'owej. A oto część mojego skromnego dorobku, bo pozostałe rzeczy zaczęłam i jeszcze nie skończyłam.


Dotarł do mnie wytęskniony lakier akrylowy (w wersjach błyszczący i półmatowy) i zaczęłam lakierować część moich dotychczasowych wyrobów.
Niestety, do tej pory lakierowałam lakierem w spray'u, więc nie miałam doświadczenia jak nim operować. Na jednego z aniołków naniosłam zbyt grubą warstwę, ufając słową J., że lakier po wysuszeniu stanie się przezroczysty. W tym wypadku to się jednak nie sprawdziło, przynajmnie w tych miejscach, gdzie pojawiły się zacieki i była gruba warstwa lakieru. Ale i tak ten aniołek miał pozostać ze mną, bo jest to jeden z moich ulubionych (to ten brązowy z kapeluszem i bardzo długim warkoczem).

Poza tym muszę kupić sobie inny pędzel do lakierowania, bo ten, który dostałam od J. (budowlany) jest zbyt szorstki, strasznie gubi włosy, a do tego jest zbyt twardy i działa czasem jak papier ścierny na farby akrylowe! Okropne. Zniszczył mi trochę m. in. te beżowe obrazki powyżej. :(:(

Lepiej poszło mi ze stroikami z pomarańczy. Choć robione w niedzielę - jeszcze dziś bolą mnie palce :) Szybko powstała koncepcja, żeby pomarańcze można było jakoś powiesić, np. w oknie, ale ostatecznie powstałą taka oto wersja, z wykorzystaniem niedawno zakupionych wazonów. Dziewczynkom najbardziej podobają się te małe bombeczki. Dla mnie w tych stroikach jeszcze czegoś brakuje. Może płomienia świeczki błyszczącego i odbijającego się w druciku i bombeczce? Ale jak go zamocować w zestawie? Może jeszcze coś wymyślę. Przydałby się trzeci taki wazon, który robiłby za świecznik...
  
A w tle - moja urocza asystentka - H. 

J. przyniósł mi do stroików trzy druty miedziane. Dziś wpadłam na pomysł co zrobić z trzecim z nich. Oraz co zrobić z jabłuszkiem H. Chyba nieźle wyszło, co?
Dziś ulepiłam jeszcze anioła - położnika. Dla mojego lekarza. Jutro, albo wieczorem, mam nadzieję zrobić jeszcze położną i przed Świętami dostarczyć pod odpowiedni adres. Takie małe podziękowanie za pomoc przy urodzinach M.
Ale aniołkami pochwalę się dopiero jak już będą pokolorowane i w pełnej krasie :)

sobota, 11 grudnia 2010

Efekt polowania :)

Wybrałam się dzisiaj do lumpeksu i na rynek, żeby zrobić trochę zakupów. Zdobycze przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania, więc, choć nie lubię się chwalić, postanowiłam podzielić się z Wami moimi najnowszymi zdobyczami. A najlepsze jest to, że wszystkie one kosztowały mnie tylko 20 zł!

Ale najpierw wczorajsze zaległości :) Ponieważ Kathryn uznała, że nie fair było nie pokazać łańcucha wykonanego razem z H., więc zamieszczam jego foto. Na razie wisi na oknie (troszkę zbyt długi) w kuchni, bo jeszcze nie kupiliśmy choinki (żywej).


Oprócz łańcucha, wykonałyśmy z H. jeszcze taką oto gwiazdę (wisi obok łańcucha). Miała być sklejona klejem, ale ostatecznie nie podobał mi sie jej kształt, więc wymyśliłam związanie jej złotym kordonkiem. Wyszło oryginalnie :)



A teraz moje łupy w całej okazałości. Tutaj razem:

 A tu już detale. Ten obrazek jest ręcznie namalowany na niewielkiej deseczce (ok. 18 cm długości). W pierszej chwili chciałam przemalować i zrobić decoupagem coś innego, ale z każdą chwilą coraz bardziej mi się podoba. Może dorobię do niego wieszak i będzie na klucze czy inne przydasie? A może Wy macie jakąś propozycję?

Ta butelka, też miała byc przekształcona decoupage'owo, ale chyba uzupełni naszą (moją i J.) kolekcję buteleczek. Muszę Wam ją kiedyś pokazać.
 A ten kubeczek urzekł mnie swoim delikatnym malunkiem. Przy okazji będzie dla mnie inspiracją do wykonania podobnego wzoru.

 Najpierw znalazłam jedną taką butelkę, a potem przy kasie dopadłam drugą. Mogłyby stanowić od razu bazę do decoupagu.

 Butelkę też, mam nadzieję, kiedyż zdekupażuję :). A ten brązowy wazonik / świecznik dorwałam za free! Też chcę przekształcić go decoupage'm.
 I jeszcze taka taca, metalowa, z motywami świątecznymi. Też, oczywiście, chciałam ją zamalować i nanieść coś innego, ale póki co chyba zostanie podstawą do jakiegoś stroika świątecznego. A w tej chwili robi za bębenek dla M. :)
 I może kiedyś nauczę się robić skarpety / kapcie, bo zakupiłam dwa komplety drutów i troszkę resztek włóczek kolorowych. Zagubiła mi sie jeszcze chabrowa, Z różowej i zielonej mam plan zrobić na szydełku różaną broszkę. Pożyjemy - zobaczymy :)
Już nie zanudzam, ale byłam i jestem tak zadowolona z tych zakupów, że musiałam, po prostu, musiałam się nimi z kimś podzielić.
Dziękuję za wyrozumiałość :)

piątek, 10 grudnia 2010

Nie jestem oryginalna...

 bo jak większość z nas, postanowiłam przyozdobić świątecznie mój dom. Rano H. poprosiła mnie o jakąś fajną zabawę w naszym "mamusiowym" przedszkolu. Ponieważ A. wczoraj robiła w swoim przedszkolu łańcuch choinkowy, a mi wczoraj wieczorem wpadł w ręce papier kolorowy do wycinania - H. robiła dzisiaj (z moim niewielkim udziałem) łańcuch na choinkę.
Oto H. przy pracy:

Łańcuch wyszedł zwyczajny - nie ma co podziwiać, więc nie zamieszczam fotek, ale potem H. dostała do pomalowania jabłuszko masosolne, które wyląduje wkrótce na naszej choince (razem z innymi). Wyszło jej na prawdę super jak na trzylatkę. Zresztą oceńcie same:


  

A to kilka z moich zimowych przyjaciółek, które towarzyszą mi w pracy przy komputerze. Strasznie żarłoczne ostatnio... 

Dzieci z Kościerzyny i ... odlot aniołka

Postanowiłam podzielić się z Wami moją radością - otrzymałam kartkę - podziękówkę :)



Nie jest wcale jakaś super extra w porównaniu z tym co potrafią zrobić scrapwomen, ale dla mnie i tak jest bardzo, bardzo ładna, bo ma całą historię z sobą związaną. Otóż... (tu można pójść zaparzyć sobie kawę lub herbatę i wrócić, żeby doczytać :) )... któregoś pięknego dnia (jakoś na początku września, zostałam poproszona mailowo o ofiarowanie jakichś książek na loterię fantową organiowaną przez WESOŁA GROMADKĘ - dzieci z ośrodka wychowawczego w Kościerzynie, z któej dochód przeznaczony byl na utrzymanie ośrodka. Ponieważ mój antykwariat jest głównie obcojęzyczny (książki angielskie i norweskie) i w dodatku używane, doszłam do wniosku, że lepiej będzie ofiarować im inne rzeczy. Każda z nas ma w domu jakieś nowe / nieużywane przedmioty, których szkoda wyrzucić (bo są przecież nowe!), a nie bardzo jest z nimi co zrobić. Ja też trochę tego miałam - jakieś pluszaki, gadżety dodawane do różnych artykułów kupowanych w sklepach i moje własne książki, których nie miałam czasu ani ochoty przeczytać. Zapakowałam to wszystko i nadałam do Kościarzyny, jednocześnie informując Kierownika ośrodka o nadaniu przesyłki. I na tym sprawa ucichła. Głupio mi było pytać, czy paczka dotarła, bo nie chciałam, aby ktoś czuł się zmuszony do podziękowań wobec mnie (-całość traktowałam jako dobry uczynek i chęć pomocy dzieciom), a z drugiej strony pomyślałam, że głupie skrupuły Kierownictwa ośrodka mogą spowodować, że nawet jeśli paczka nie dotrze - nikt nie będzie się o nią mnie dopytywał, aby nie być posądzonym o natręctwo.
Sprawa po jakimś czasie prawie wyleciała mi z pamięcie, więc jakież było moje zaskoczenie, gdy zaglądając wczoraj do skrzynki znalazłam list z pieczątką ośrodka. W pierwszym odruchu chciałam go nawet wyrzucić, bo pomyślałam, że to pewnie jakaś nowa forma reklamy... A ty taka miła niespodzianka :)

Poza tym, odleciał ode mnie dzisiaj kolejny aniołek. Tym razem "dostało się" mojemu listonoszowi. A listonosza mam jak marzenie (młody, przystojny i do wzięcia :)... i mam jego numer telefonu !:) Ale nie dlatego go dostał. Po prostu Pan Piotr jest bardzo miły i uczynny. Często wraca się do nas z zaawizowaną przesyłką, dzięki czemu nie muszę jeździć 10 km na najbliższą pocztę. Proza życia - oszczędność czasu i pieniędzy. Wychodzą ze mnie wielkopolskie korzenie :)))))
A oto co się Panu Piotrowi dostało:
 Wahałam się przez chwilę, czy nie podarować mu innego aniołka, ale pomyślałam, że ten jest taki fajnie świąteczny, że chyba będzie najlepszy.

wtorek, 7 grudnia 2010

Nie tylko aniołki....

Choć o tym "narodzie" jeszcze trochę :) Chciałam przedstawić jeszcze kilka z nich. I co najlepsze - im dłużej na nie patrzę, tym bardziej mi się one podobają. A wszystko zmierzało ku temu, że będą beznadziejne :( A to nie podobał mi się ich kolor, ale skoro już rozrobiłam farbę, to postanowiłam ją zużyć. A to jakieś takie rozlazłe albo koślawe... Ale zauważyłam jedno. Na końcu zawsze maluję moim aniołkom twarz. Najpierw oczy, a potem usta. Mam takie jakieś przświadczenie, że aniołek, gdy tylko dostanie oczy (może jeszcze nie mieć ust) - dopiero wtedy zaczyna żyć. I żyje własnym zyciem. Jak prawdziwy Anioł-Stróż obserwuje mnie i pomaga. Szkoda tylko, że choć ma usta - nie chce przemówić :)
 Dzisiejsze aniołki mają takie kolory, dlatego, że najpierw rozrobiłam zbyt dużo farby szarej, a potem mialam zbyt dużo fioletowej. Ale wydaje mi się, że wyszło bardzo fajnie.
 Tylko niestety na jednym z nich miały być gwiazdki z fioletowego brokatu, ale ten "rozlał" się i wyszły takie jakby kwadraty? To troszkę psuje efekt, a szkoda...


No i znów rozpisalam się o aniołkach, a przecież nie tylko o nich miało być tym razem. :)
Za oknem zima, a u mnie jeszcze troszkę jesieni w takich oto "negatywowych" obrazkach, które na upartego można nazwać KWIATY POLSKIE :)





Tylko teraz muszę gdzieś kupić lakier matowy, albo półmatowy, bo wcale mi się nie podobają takie w wersji na wysoki połysk. A lakier i tak muszę kupić, bo już się skończył, a jeszcze aniołki czekają na impregnację :)

niedziela, 5 grudnia 2010

Aniołów ciąg dalszy...

Zanim powstały, poprzednio pokazywane, małe anioły, zrobiłam też anioły średnie, duże i znów średnie. Oto one:
Chciałam ulepić aniołka w długim swetrze i chyba mi się udało :)
Poza tym powstał też aniołek z nietypową czapką:



A przede wszystkim moja ulubienica. W pierwszej wersji nie miałą kołnierzyka i ewidentnie coś mi brakowało. Przyznacie, że niezwykle urodziwy. A kołnierzyk dodał mu "grzeczności" :)



Żaby nie zanudzać, to na razie koniec, ale na pewno nie koniec z aniołami. Im częściej przeglądam internet, tym więcej pomysłów i inspiracji :) 

sobota, 4 grudnia 2010

Moje aniołki

Jak chyba wszystkie osoby opanowane manią lepienia z masy solnej, najchętniej tworzę anioły, aniołki i aniołeczki. Te wdzięczne stworzenia nie poddają się, i choć kilka razy próbowałam stworzyć dwa jednakowe - jeszcze nigdy mi się nie udało :)
Dzisiaj koloru nabrała trzecia kategoria aniołów - aniołki małe. Trochę zbyt duże, aby powiesić je na choince, ale mogą być przyjemnym upominkiem. Ulepiłam cztery na próbę - dwa maja czerwone sukienki, a dwa - zielone. Chyba dwa z nich oddam A., dla sąsiadek-koleżanek. Gorzej jak dziewczynki nie ucieszą się...
ich stworzenia zainspirowały mnie aniołki Moniki Madejek, ale zmieniłam nieco wygląd skrzydełek - jakoś nie pasują mi taki małe, jakie robi Pani Monika.


Oprócz małych aniołów - dokończyłam kolorować duże oraz średnie. Jednego zaczęłam nawet ozdabiać decoupage'owo, ale H. dotknęła przyklejonego kwiatka... i cała robotę ... ech! Tak to już jest z dziećmi...

Próbowałam to jakoś naprawić, ale po odklejeniu kwiatka, zeszłą farba, więc postanowiłam podobny namalować brązową farbą. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle :) Trudno. Będę musiała spróbować ulepić takiego samego anioła, choć i tak wiem, że ... wyjdzie mi inny :)