Obserwatorzy

Translator

niedziela, 25 grudnia 2011

W świątecznym klimacie :D

Choć ostatnio brakuje mi czasu nawet na sen, wzięłam udział w wymiance książkowej, która wymagała minimalnego zaangażowania artystycznego - w wymiance organizowanej przez Michalinę, właścicielkę bloga http://haftowaneprezenty.blogspot.com. Pozdrawiam ją bardzo serdecznie, bo okazało się, że mamy zbieżność nazwisk! Czego to się człowiek nie dowie przez blogi :D

Przesyłki trzeba było wysłać do 15.12, ale rozpakować można było dopiero w Wigilię. Nie ukrywam, że było mi trudno dotrzymać tego warunku, ale udało się :) I nie zawiodłam się, bo dostałam piękne piękności i garść słodyczy, które rozpłynęły się jeszcze wczoraj. Dlatego dziś na fotce udało mi się tylko umieścić jedną herbatkę, która właśnie się już parzy... i pięknie pachnie. Natalia wrzuciła mi jeszcze do przesyłki piękny woreczek z mydełkiem w ręcznie haftowanej "banderoli", ale ukryłam je wczoraj przed najmłodszą latoroślą tak dobrze, że sama nie mogę go dziś znaleźć :)


A oto co ja wysłałam do Natalii. Ponieważ włada ona językiem rosyjskim, postanowiłam wysłać jej książkę w tym języku. Najpierw miał to być kryminał Joanny Chmielewskiej, ale gdy trafiłam na Boże Narodzenie Herkulesa Poirot - od razu stało się jasne, że muszę zmienić zdanie :D
Bardzo przepraszam, za jakość fotki, ale robiłam ją wczesną poranną porą, gdy słoneczko jeszcze nie zdąrzyło wstać. Musiałam się sprężyć, żaeby zdąrzyć ją zapakować, zanim Jacek wyjeżdżał na pocztę.

A oprócz tego, chciałabym Wam przedstawić jeszcze jeden z prezentów, który Mikołaj przyniósł mojemu Jackowi. wykonała go Marzena z bloga http://arctia.blogspot.com



Napis PITUT na kubku to mój pomysł, ze względu na żart, który kiedyś sprzedałam mojemu lubemu, i który robił furorę na wykopaliskach :)

"Idzie sobie dobrze wykształcona blondynka ulicą i widzi lądujący przed nią latający spodek. Wysiada z niego mały zielony ludek, który podchodzi do niej i dotykając ją po wielokroć palcem wskazującym mówi za każdym razem PITUT!
Blondynka szybko traci cierpliwość i każe mu sie odczepić, ale mały zielony ludek nie słucha. Blondynka irytuje się jeszcze bardziej i używa bardziej dosadnych słów, aż w końcu grozi mu, że jak sie nie odczepi, to urwie mu klejnoty rodowe.
Mały zielony ludek odzywa się - Ja nie mam klejnotów rodowych! i dalej pitutuje blondi.
Ta zaskoczona, pyta:
- To jak wy TO robicie?
Pada odpowiedź
- Właśnie tak!"

Teraz będę wykorzystywać J., nawet jak nie będzie mnie w pobliżu :) Czy to się nazywa znakowanie terytorium??

Życzę Wam wesołej reszty Świąt! I nie objadajcie sie zbytnio, bo bedzie problem z założeniem kreacji sylwestrowej :P 

piątek, 23 grudnia 2011

Życzenia świąteczne

Wow! Wygrałam!!!!

Oj, wiem, wiem, że to nie ładnie się chwalić, ale muszę sie z kimś podzielić radością, a cała moja rodzinka już śpi... :( Więc zostajecie tylko Wy! :) a może raczej "aż" Wy! :)

A czym to się nie powinnam chwalić? Wygranym candy! Z małym opóxnieniem zerknęłam na wyniki candy na blogu Tajemniczy ogród i... to ja zgarnęłam pulę!!!! Naprawdę!!! A nagrodą była śliczna słoniczka tildowa w rózowej sukienusi i kubraczku. Ach, pisałam już o niej tu,

WIELKIE DZIĘKI Ani, że to mnie postanowiła obdarować tym stworzonkiem :)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Aniołki na specjalne zamówienie

 Świąteczny...

Romantyczny i opiekuńczy...


 Czytelnik...


Mam nadzieję, że spodobają się nowym właścicielkom.

Dziękuję Wam pięknie!!!!!!

Zajrzałam przed chwilą na Tablicę.pl do piesków, i ku mojemu zaskoczeniu (!) wszystkie pieski mają już pełne brzuszki! Dziękuję Wam BARDZO, BARDZO, BARDZO mocno za pomoc! (ależ dużo wykrzykników w taki krótkim akapicie :D)
Ale jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, bo podobno dziś jest ostatni dzień akcji.

Dzięki solidarnemu klikaniu (wiem, że czasem całych rodzin :) UDAŁO SIĘ NAM!

Jeszcze raz bardzo wszystkim dziękuję!

niedziela, 11 grudnia 2011

Szpinak

Moją przygodę ze szpinakiem opowiedziałam dziś przy obiedzie mojej najstarszej córeczce. I pomyślałam, że może zainteresować również i Was :)

Źródło foto: Internet

Gdy byłam w jej wieku (6 lat) nigdy nie jadłam szpinaku. Ba! Pierwszy raz spróbowałam to zielsko (dosłownie!) gdy byłam nastolatką. Moja mama wyhodowała go w ogródku i, dowiedziawszy się o jego dużych właściwościach odżywczych, postanowiła nas kiedyś uraczyć szpinakiem. Zupełnie nie wiedziała jednak jak się go przyrządza (w jej domu nie było tradycji jedzenia szpinaku), wiec ugotowała nam przerośnięte liście, razem z łodygami w lekko osolonej wodzie (według niej każda, nawet najmniejsza ilość soli jest szalenie niezdrowa!) i, po odcedzeniu na durszlaku - zaserwowała nam zieloną papkę. Cóż, nikt nie chciał ruszyć wiecej niż jeden kęs... Z tego co pamiętam, chyba tylko mama miała więcej samozaparcia. Ale szpinak nie miał już potem u nas dobrej sławy.

Gdy wiele lat później, już razem z Jackiem i przyjaciółmi trafiliśmy w Zielonej Górze do jakiejś restauracji w ogródku której akurat odbywał się koncert jazzowy, zamówiliśmy jeden szpinak na cała naszą piątkę :D. Ja byłam ostatnia w kolejce i jakież było moje zaskoczenie, gdy na talerzu podano nam coś zupełnie innego niż to co pamiętałam z dzieciństwa. Abstrahuję od tego, jak toto wyglądało, bo szpinak zawsze chyba wygląda (bardziej lub mniej) brejowato, ale smak!!!! Ech, to było pyszne, super i co tam tylko jeszcze chcecie! Zupełnie inne niż tamto zielsko! Smak pozostał w ustach na krótko, ale na długo w pamięci!

Jakieś pół roku później, niestety nie pamiętam, czy z telewizji, czy z Internetu, dowiedziałam się, że przygotowanie szpinaku jest banalnie proste. Wystarczy kilka ząbków czosnku drobno pokrojone i rzucone na rozgrzaną oliwę z oliwek. Po zeszkleniu, rzucam na to szpinak (najlepszy jest świeży, prosto z ogródka, ale bez łodyg. Jak nie mam, np. taka jak dziś - rzucam mrożony) i posypuję, do smaku, solą i pieprzem. Gdy wszystko zmięknie - polewam 1/2 - 1 szklanką słodkiej śmietany (najlepsza 30% tł.). Po dokładnym wymieszaniu i stwierdzeniu, że smak jest odpowiedni - zdejmuję z ognia i podaję na gorąco. Najlepiej podawać z puree ziemniaczanym i kotletami mielonymi lub jajkiem sadzonym. Mniam! Polecam, bo to obiad tani, szybki i bez chemii!!!

A teraz dalszy ciąg mojej przygody ze szpinakiem... Kilka tygodni temu odwiedziła nas moja mama z moim rodzeństwem, gdy dowiedzieli się, że na obiad ma być szpinak - zobaczyłam lekkie przerażenie w ich oczach :DDD Ale miałam ubaw. Brat próbował jakoś dyplomatycznie wycofać się. Podobnie mama :P

Tylko moja siostra, nie uciekała z krzykiem, bo już kiedyś miała przyjemność kosztować mój szpinak. Obiad podano i... stał się cud! Mama dostała trzy dokładki! Hi, hi, hi!!! Chyba udało mi się wprowadzić nowe danie do zestawu kulinarnego mojej rodziny :)

A Wam, jeśli nigdy nie kosztowaliście tego banalnego w przyrządzeniu dana - gorąco polecam! Supcio!

piątek, 9 grudnia 2011

Dobre duszki :)

Dwa dobre duszki postanowiły mi troszkę umilić życie. W efekcie dostałam w tym tygodniu dwie przesyłki.

We wtorek odkryliśmy z Jackiem przesyłkę od Kurnika domowego. Marzena obdarowała moje dziewuszki ślicznymi opaskami do włosów.
Tak prezentują się na głowach nosicielek :)


A dziś wyciągnęłam ze skrzynki kolejną niespodziankę. Tym razem od Ashanti z bloga W poszukiwaniu inspiracji. Wiedziałam, że Kasia coś uszyła dla mnie, ale zupełnie nie wiedziałam / przeczuwałam / domyślałam się takiej ślicznej zawieszki. No, spójrzcie same:


A jak Ania (dla niewtajemniczonych :). Kwiatek był opcjonalny. Doszyłam go sama. Moja Hanusia stwierdziła, że teraz ta literka wygląda jak dziewczynka ze spineczką :)

Dziękuję Wam bardzo, dziewuszki!!

Pomożmy pieskom ze schroniska!!!!!

Wystarczy tylko raz dziennie kliknąć na "nakarm pieska" i już! Tablica.pl zakupi worek karmy, jesli uda się uzbierać dość kliknięć.
Każdy może wybrać sobie psiaka, którego chce dokarmić. Można to zrobić tu kliknij!.

Dla nas  to tak niewiele, a dla tych psiaków... Zwłaszcza, że zbliża się zima!

Klik zostaje policzony tylko raz dziennie, więc tak ważne jest, aby w akcji wzięło udział jak najwięcej osób! Dobrze byłoby, żeby rozpropagować tę akcję na innych blogach i Facebooku, więc apeluję - piszcie o tym gdzie popadnie. Nie każdy ma bowiem warunki, żeby przygarnąć czworonoga ze schroniska, ale każdy może raz dziennie kliknąć!

czwartek, 8 grudnia 2011

Niespodzianka

Myślałam, myślałam i ... wymyśliłam!!!!

Obiecałam Wam losowanie nagrody - niespodzianki w Wigilię, dla osób, które więły udział w Zapisywajce Tildowej. Ale pomyślałam sobie, że Wigilia to taki dzień, w którym nikogo nie powinno zasmucić to, że nie udało mu się wygrać w losowaniu. Dlatego postanowiłam obdarować Was wszystkie!!!!! Nie będą to niewiadomoco :), ale mam nadzieję, że każdej z Was spodoba się to, co dla Was wymyśliłam. A co najważniejsze, będzie to miało dużo wspólnego z Tildą :))

Ale na razie nie zdradzę Wam co to. Ot, taka Kinder Niespodzianka :P Włożę je do Waszych przesyłek z zamówionymi artykułami, więc na Wigilię powinnyście już mieć je u siebie.

Druga Zapisywajka na finiszu!

Tzn. Wasze zakupy już są w drodze do Polski! Sądzę, że w połowie przyszłego tygodnia będą już u mnie. Jak tylko rozdzielę co i dla kogo, przepakuję to i określę koszty przesyłki - niezwłocznie sie z Wami skontaktuję.
Wiem już jednak, że do dyspozycji mam kilka kawałków materiałów m. in. na ciałko Tildowych aniołków czy lalek oraz kilka różnych wstążek i puszek. Gdyby ktoś był zainteresowany - można już zerknać na aukcje na allegro. Nie ma tam jeszcze wszystkiego, ale cielisty materiał można już tam nabyć. Radzę się pośpieszyć, bo trudno go kupić u koń-kurencji, a i ja nabyłam tylko niewielkie jego zapas (ograniczenia budżetowe). Czyli taki mały wyścig szczurów :))

Oczywiście, ceny na allegro ciut wyższe niż zapisywajkowe, bo tam muszę doliczyć jeszcze prowizję dla serwisu aukcyjnego :( To jeden z wielu characzy, który, niestety, muszę co miesiąc zapłacić :(( Ech, chyba kiedyś wyprowadzę się do jakiegoś raju podatkowego....

A co do czysto reklamowych aspektów - wrzuciłam wczoraj i dziś kilka moich wyrobów do sklepiku Skład Rzeczy Ładnych na Artillo. To tak reklamowo-informacyjnie, gdyby ktos miał ochotę tam zajrzeć :))

Pozdrawiam serdecznie!

środa, 7 grudnia 2011

Zdroworozsądkowo

Na kilku blogach, w ostatnim terminie, natrafiłam na akcję, promującą robienie zakupów prezentów świątecznych u polskich producentów i rękodzielników. Popieram CAŁYM SERCEM! O co chodzi? Otóż od przeszło dwóch lat prowadzę własny biznes, z którego utrzymuję cała moją rodzinkę (mój Jacek, niestety, nie pracuje). Jest nam ciężko, bo dochody mamy niskie, a co miesiąc muszę płacić różne characze, np. 900 zł dla ZUSu, z czego i tak później będę mieć głodową emeryturę :( Oprócz tego inne podatki, prowizje, rachunki i opłaty. Jest tego sporo... W kieszeni zostaje niewiele, choć oszczędzam na czym się da... Ale nie o tym.
Chcę Wam uświadomić, że takich osób jak ja jest mnóstwo. To, że ktoś prowadzi mały sklepik w sąsiedztwie i ma o kilka groszy wyższe ceny niż Tesco, Real czy Carrefour wcale nie oznacza, że jest ździercą! Markety płacą swoim prawcownikom głodowe pensje, pracuje się w nich dłużej niż przysłowiowe osiem godzin, a zysk wypracowany przez właścicieli takich instytucji i tak ląduje na zagranicznych kontach :( Za każdym waszym zakupem w osiedlowym sklepiku są ludzie i ich los, więc wybór wydaje się prosty!

Jeszcze raz gorąco zachęcam Was do rezygnacji z kupna chińskich zabawek czy ozdób (pewnie, z resztą, toksycznych i produkowanych przez wykorzystywane chińskie dzieci) na rzecz rękodzieła wykonywanego przez inne blogerki, czy sąsiadkę z drugiej klatki w tym samym bloku. Rozwiązań jest, z resztą, sporo. Ale przy szaleństwie świątecznych zakupów, chciałam Wam zwrócić uwagę, że to co robimy, nawet najmniejsze, może odbić się lawiną. Kiedyś większość Polaków złączyło siły i obaliło w Polsce komunizm. Wiec może teraz postaramy się choć trochę zatrzymać globalizację?

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Uff...

 ... jeden szalony tydzień skończył się, ale już widzę, że i ten będzie nie lepszy:{

Wyrobiłam się z większością zaplanowanych przeze mnie ozdób świątecznych na Gminny konkurs. Pojechały dziś i... zobaczymy, bo nawet nie wiem, kiedy jury będzie je oceniać, czy będzie z tego jakaś wystawa bożonarodzeniowa? i gdzie? i kiedy do mnie wrócą ponownie? Ale wierzę, że wrócą jeszcze przed Świetami. A jak nie, to przynajmniej część spróbuję zrobić od nowa.

Lalka Tildowa, ostatecznie, została aniołem. Wstałam w niedzielę o 4 rano i uszyłam (na maszynie! :) ) skrzydła z różowego obrusu, hi hi hi. Buzię ozdobiłam makijażem - dosłownie! Wysmarowałam mu "gębę" make up'em i różem, namalowałam farbką akrylową oczy i usta (wolałam nie prowokować jury aniołkiem bez ust, bo dla ludzi, którzy prawdopodobnie po raz  pierwszy ujrzą anioła a la Tilda mógłby się on wydać dziwny). We włosy wszyłam różowy kwiatek. Rączki złączyłam i włożyłam w nie bombkę ozdobioną kokardą.

Na poprzednich fotkach nie było widać, że aniołek ma brązowe rybaczki :)

Efekt ostateczny, który poszedł na koń-kurs wygląda tak:

 Tu jedną nogę ma w wazonie, bo nijak nie mogłam go inaczej postawić :)

 Popełniłam też dwie pierwsze kartki bożonarodzeniowe. Nie lubię przepychu, tylko raczej prostotę, dlatego wyszły dość skromnie, ale mam nadzieję, że gustownie.

Na koń-kurs "poszedł"też najnowszy aniołek masosolny.

sobota, 3 grudnia 2011

Mam do sprzedania...

 ... najnowszą publikację Tone Finnanger - Tilda's Winter Ideas. Wydanie anglojęzyczne. Okładka miękka; liczba stron: 50. Wydanie tegoroczne, z listopada, a więc nówka - świeżynka! :) Zawiera sporo projektów na okres bożego narodzenia i zimy. Na końcu zamieszczono wykroje zawartych w niej projektów.

Książka nowa, nieużywana. Znakomita na prezent Bożonarodzeniowy!

Cena: 46,00 zł + koszty przesyłki (4,50 polecony ekonomiczny lub 5,70 zł polecony priorytetowy). Jest to cena promocyjna, bo na allegro znajdziecie tę publikację droższą. Chętne / chętnych proszę o kontakt na archeoexpert@wp.pl lub w komentarzu poniżej.

Tydzień bożonarodzeniowych dekoracji

Układałam sobie w głowie chyba ze trzy wersje tego posta :)) Ale ostateczna jest jeszcze inna...

Zaczynam w porządku chronologicznym. Najpierw przedstawię moje serca - szyte ręczne w poniedziałek i wtorek. Są dość sporych rozmiarów: ok. 15 x 11 cm. Ozdobione zrecyclingowaną satynową tasiemką i białym, filcowym serduszkiem. Wypełnienie wzięłam ze starych maskotek moich dzieciaków - po gremialnym określeniu przez wszystkich członków rodziny, że niektóre z nich są ohydne, zamiast na śmietnik - trafiły pod moje nożyczki :) I chyba ten recycling wyszedł im na zdrowie :))
Serca szyłam ręcznie, bo jak pomyślałam o moich poprzednich przygodach z maszyna, o tym ile razy musiałam nawlekać igłę, jak mi trochę łapały nitki, a potem nie... Ech, po prostu stwierdziłam, że szybciej uszyję ręcznie :)


W środę przeszłam od masy solnej. Ulepiłam pierwszego aniołka i ... odechciało mi się chwilowo tych aniołków, bo to troszkę trąci już monotematyzmem. Co drugi blog pokazuje różne wariacje aniołków masosolnych ... A ponieważ od jakiegoś czasu chodziło za mną uszycie jakiegoś tildowego stwora, postanowiłam wykorzystać ten popęd :) Tylko w wersji masosolnej - powstał ten oto renifer. W trakcie pieczenia temperatura była troszkę zbyt wysoka i w efekcie powstał ten brązowawy "nalot". Ale sadze, że dodał mu tylko uroku i dlatego dodałam mu tylko oczka nosek i usta i sznureczki i taki już ma zostać. Jest moim ulubieńcem :)

W czwartek, po długich dyskusjach z klientkami na temat Tildy i Zapisywajki, przeszłam jednak do akcji pt. szycie. I to Tildy... :) Najpierw był pomysł na mikołajki, ale ostatecznie stanęło na aniołku. Ale takim trochę nietypowym, bo dużym. I w ruch poszła maszyna oraz igła i nitka. Odkryłam dlaczego miałam kłopoty z maszyną! I jestem z siebie dumna :) Chodzi o tkaninę. Ciałko mojego aniołka chciałam uszyć ze starej koszuli w odpowiednim kolorze. I właśnie tej koszuli moja maszyna nie trawi! Przypuszczam, że tkanina ma jakiś dodatek syntetyku i dlatego maszyna staje dęba. Bo na czerwonej tkanince i na tej ze spódnicy, czyli bawełny (a la pościelowa) szyła jak złoto i nie ważne, czy szyłam powolutku, czy czasem nacisnęło mi się pedał do oporu (bo ja nie zawsze spokojna dusza jestem :P)

Aniołka jednak nie wykonałam. Uszyłam do momentu, kiedy można go określić mianem lalki i taka wersja ostatecznie chyba zostanie. Podoba mi się taki i ... kurde, w końcu nie ma obowiązku, żeby był aniołkiem, nie?!



paskudny zaciek w całej krasie :(
Tylko... mam ochotę zrobić krzywdę mojej najmłodszej córci, która wzięła go w obroty raczkami ubrudzonymi czekoladą! Plamy powstały na buzi! Skończyło się to trzykrotnym praniem wczoraj i jednym dziś rano. I nic tu nie pomagają mydła, płyny do naczyń, mydełka odplamiające, bo czekolada sprała się szybko, ale farbę puścił brązowy kordonek, z którego zrobiłam włosy :( Wczoraj jeszcze na to nie wpadłam, bo wydawało mi się, że to ciągle owa nieszczęsna czekolada. Olśniło mnie dziś rano. Wyprałam go więc, próbując sprać zaciek i położyłam głową w dół, żeby nie powstał następny, ale już widzę że poniosłam klęskę :(( Chyba skończy się na tym, że w ruch pójdzie farba akrylowa w kolorze cielistym albo puder. Nie wiem, bo teraz muszę poczekać, żeby wysechł. Ech... Załamana, wczoraj wieczorem zabrałam się za mycie okna w kuchni. Bo, choć nie było bardzo brudne, to nosiło duża ilość śladów po rączkach Marysi. Umyłam je, choć zimno i cimno, po czym moja Marysia weszła na parapet i ponownie odcisnęła tam swoje rączki. Ech, dzieci...

A dziś, jak pisałam, odkryłam nowy zaciek na buzi aniołka i ... Ech, odechciało mi się wszystkiego, albo mam ochotę rzucić go w kąt, rzucić tam również wszystkie moje obowiązki i uszyć nowego, pięknego, czystego i bez zacieków aniołka, którego posadzę w gablocie, żeby cieszyć nim oczy i nikt nie będzie go dotykał. Ale czy taki aniołek w ogóle będzie miał duszę?

piątek, 2 grudnia 2011

Tak na szybko...

 ... wpadam na bloga, bo godzina już późna, a pracy jak zwykle mam mnóstwo, czyli - TRADYCJA :))

Ale nie o tym, nie o tym... Od poniedziałku pojawiają się w moim domu coraz to nowe cudeńka, bo do niedzieli mam się wyrobić z kilkoma ozdobami świątecznymi na gminny konkurs bożonarodzeniowy. Ach, pomysłów mam mnóstwo i zapał do pracy też. Ale, niestety, nie żyję w utopijnym świecie, gdzie mogłabym folgować bez miary tym zapędom, bo ogranicza mnie czas, rodzina, praca i pieniądze. Wiec trzeba znaleźć jakiś kompromis. I chyba troszkę się udało. Na razie zrobiłam już kilka jabłuszek z masy solnej - na choinkę. Upiekłam też nowego aniołka masosolnego (czeka na malowanie i lakierowanie) i (również masosolnego) reniferka a la Tilda! To nowotwór, i w dodatku, w wersji soute, więc nie ma jeszcze co pokazywać. Ale na pewno nie ominie Was przyjemność zobaczenia go.
Dlaczego z masy solnej? Chodziło za mną uszycie go, ale nie mam niestety, brązowego materiału. Więc ... wspomniany wcześniej - kompromis :) Ale Tilda też będzie, a co! I mnie wzięło :P Uszyłam już trzy piękne duże serca - zawieszki - wiszą na razie pod żyrandolem w "salonie" (jeśli u mnie w domu funkcjonuje coś takiego jak salon - chyba raczej saloon :), a oprócz tego spogląda na mnie w tej chwili aniołek tildowy! Co prawda, to jeszcze nie do końca aniołek, bo na razie uszyłam kilka elementów, a jeszcze mniej - wypchałam, ale te co wypchałam (czyli korpus i lewa ręka) już ze sobą zszyłam. Doszyłam też włosy i narysowałam oczy, więc już coś - niecoś widać. I choć to jeszcze koślawe i w powijakach, jestem z tego tworu BARDZO, BARDZO dumna! Że hej! :))

I dlatego musiałam Wam o tym napisać :P

Właśnie zdałam sobie sprawę, że powoli powinna, się zabrać za pieczenie pierników, więz wklejam fotkę takiegoż, żeby post nie był "ślepy".
 PS. Może ktoś ma wykrój, albo wie, gdzie go znzleźć, na takiego konika / osiołka??